Nie, nie wystarczy mocno chcieć

Uprzedzam. To nie jest lekki tekst. Nie niesie ze sobą optymistycznego przesłania i może sprowokować negatywne emocje. Jeśli tak się stanie – to świadczyć będzie pozytywnie o Twoim zdrowiu psychicznym i… trzeźwym spojrzeniu na rzeczywistość.. Po lekturze polecam zrobić coś przyjemnego, żeby odzyskać równowagę psychiczną.

Nie wiem jak wyglądały lata dziewięćdziesiąte chwilę po upadku komunizmu. Nikt z mojego pokolenia tego nie wie. Oczywiście, pamiętam zabawki, szare ubrania i zmartwione miny rodziców, ale byłem zbyt młody, żeby przeżywać świadomie zmianę ustroju. Miałem chyba dużo szczęścia, bo z dzieciństwa pozostały mi w miarę dobre wspomnienia. Lata dziewięćdziesiąte w małych miejscowościach miały swój urok.

Byłem dzieckiem, gdy tworzono kształt tego kraju, gospodarki, ekonomii. Gdy tworzono zasady gry w dorosłość – grałem w piłkę na boisku. Nikt mnie nie zapytał, co uważam. Gdy dorosłem, wręczono mi te zasady i kazano grać. Nie protestowałem, nie wiedziałem, że mogę.

Czy mogłem? Nie.

Wychowanie w małej miejscowości – a takich jest większość w tym kraju – miało pewną nieprzyjemną konsekwencję. Nie dawało zbyt wielu możliwości zabrania głosu. Łatwiej jest nie brać udziału w wyścigu mając otrzymane w prezencie mieszkanie. Zazdroszczę wszystkim, którzy otrzymali w prezencie mieszkanie. Nie, nie oceniam w żaden sposób negatywnie. To tak jakby ocenić negatywnie kogoś, kto w dniu urodzin dostał prezent. Dostał. Należy gratulować i liczyć, że wykorzysta go w sposób, który nikogo nie będzie krzywdził.

Nie protestowałem, bo nie miałem wyboru. Nie, nie usprawiedliwiam się. Mieszkanie z rodzicami do czterdziestki nie jest wyborem. Jest ułudą wyboru. Trochę czasu minęło, nim zorientowałem się, że udział w grze na przedstawionych mi zasadach nie ma sensu. Nie mogłem wygrać. Zasady nie przewidywały takiej możliwości. Grając zgodnie z nimi mogłem minimalizować własne straty i dostać możliwość dokonania kolejnego wyboru – nie-wyboru. Kredyt na mieszkanie i kilkadziesiąt lat życia w strachu przed utratą pracy czy może względna wolność zawodowa kosztem życia w strachu przed utratą mieszkania?

Wybrałem to drugie i póki co – nie żałuję. Żal mi za to tych wszystkich ludzi, którzy nawet tego wyboru nie mieli. Bo był przy nich ktoś, kto lepiej pilnował przestrzegania zasad gry i gdy dorośli to nawet nie wiedzieli, że mają wybór. Może to i lepiej, nie zachorowali na depresję. Chociaż niektórzy zachorowali. Niektórych było stać na terapię, innych nie. Niektórych już nie ma.

Nie ja stworzyłem reguły gry, w którą kazano mi grać. Ale i tak narzekam stosunkowo rzadko, bo nie mam najgorzej. Wielu moim rówieśnikom w ogóle nie dano zagrać w grę. Dostali odgórnie przydział do odpowiedniej szuflady i prawdopodobnie nigdy nie uda im się z tej szuflady wyjść. Mit o przedsiębiorcy, który od zera buduje milionową korporację to… mit. Zadział wiele lat temu kilka razy i do tej pory powtarza nam się, że każdy tak może.

Otóż nie każdy może. Większość nie może. Wielu próbuje, ale… nadal grają w grę, której zasady stworzono dla nich bez nich. Startupy upadają. Dyrektorzy w korporacjach tracą stanowiska. Albo rodziny. Albo zdrowie. Nieważne ile obietnic zostanie nam złożonych – w tą grę nie da się wygrać.

Ale grać trzeba. Jeśli się już zaczęło, to trzeba. Bo trzeba coś jeść. Gdzieś mieszkać. Za coś iść do lekarza. Na terapię. Na kurs angielskiego. Tego niektórzy nie potrzebują, bo spędzili kilka lat studiując za granicą, ale – to tak samo jak z mieszkaniem. Niektórzy dostali mieszkanie, inni studia w Londynie. Niektórzy jedno i drugie. Nadal nie oceniam. Proszę jedynie, by nie oceniano mnie. Bez mieszkania i studiów w Londynie także da się przeżyć i coś tam osiągnąć. Czasami jest tylko trochę trudniej. Czasami jest trochę łatwiej, bo zbyt często prezenty nie są tak do końca bezinteresowne. Bywają inwestycją. Zobowiązaniem. Dlatego trochę zazdroszczę a trochę współczuję.

Z prezentami czy bez prezentów jedziemy jednak w tym samym wózku. Zasady gry obowiązują wszystkich, tak samo jak obietnice bez pokrycia.

Ciężką pracą możesz osiągnąć wszystko. Nie możesz.

Jeszcze tylko trzy lata i dwa awanse i będę wolna. Nie będziesz.

Wezmę ten kredyt i wreszcie będę na swoim. Nie będziesz.

Nie wezmę kredytu to będę mógł sobie dowolnie zmieniać pracę. Nie będziesz.

Moja ciężka praca sprawi, że zostanę doceniona. Nie zostaniesz.

Na szczęście to wszystko nie ma większego znaczenia. Nigdy tak naprawdę nie miało. Kariera? Pieniądze? Stanowiska? To się zdarza, ale nie jest na zawsze. To co dane, w każdej chwili może zostać zabrane. Poczucia bycia w zgodzie ze sobą jednak nikt nikomu nigdy nie odbierze. Tak samo jak satysfakcji z wykonania pracy, którą się lubi. Uśmiechu partnera w biznesie. Poczucia wspólnoty z zespołem, z którym zrealizowaliśmy trudny projekt. Poznani ludzie, uśmiechy, doświadczenia, wspólne narzekanie i cieszenie się – to zostaje na zawsze. Stanowisko dzisiaj jest takie, jutro inne, pensję korporacja może nagle zmniejszyć o 20% argumentując to szeroko zakrojonymi oszczędnościami. Nic nie jest na zawsze. To co dane, może zostać zabrane.

A nadal pamiętam o tym, że mimo wszystko – należę do tej uprzywilejowanej grupy społecznej. Inni mają znacznie gorzej. I nie mają okazji, żeby o tym powiedzieć. Nie wiedzą jak założyć bloga. Być może nie mają komputera.

To czego zabrać się nie da – to poczucie spełnienia, to relacje, to ludzie, którzy coś dla mnie znaczą.

Ale tego w zasadach gry nie napisano. Nie napisano także, że kluczowe stanowiska są już obsadzone, dobre pomysły na biznes wykorzystane (oraz zmarnowane) a większość małych firm w końcu upada. Że startupy są interesujące dla inwestorów, póki można z nich wycisnąć jakikolwiek zysk. Że fundusze inwestycyjne to nie organizacje charytatywne i będą oczekiwać zwrotu z inwestycji.

Taki świat mi zbudowano i w takim świecie funkcjonuję. Nie brałem udziału w jego budowaniu, bo gdybym brał, to wyglądałby on inaczej. Jak?

Chciałbym żyć w świecie równych szans i otwartych możliwości, ale nie żyję. Chciałbym żyć w świecie, którem nie zagraża katastrofa klimatyczna, w którym ludzie mają prawo wyrażać siebie tak jak tego chcą, decydować o swoim ciele, o swojej miłości, o sobie samych. Ale nie żyję. Beznadziejny upór i wrodzona naiwność, pozwalają mi wierzyć, że może kiedyś. Nabyty realizm i wpojony cynizm sprowadzają na ziemię. W tą grę nadal nie da się wygrać.

Nie da się też nie grać.

Nie dano mi prawa głosu gdy tworzono zasady gry. Gry, w którą kazano mi potem grać. Gry, której zasady nie podlegają już negocjacji. Nie da się ich zmienić.

Nie ja zbudowałem świat, w którym ja muszę żyć. Dlaczego więc ktoś mnie teraz ocenia, że sobie nie radzę? Że mi nie wychodzi? Że czasami mam ochotę tym wszystkim pierdolnąć, zamknąć się w domu i poczekać, aż ktoś wreszcie zrozumie, jak zjebany świat mi stworzono?

Nabyty realizm podpowiada, że to się nigdy nie wydarzy, więc pozostaje jedynie zagrać w grę.

Ale granie ze świadomością, że gra jest ustawiona, wynik z góry znany i zapierdalanie owszem, przynosi rezultat, ale komuś innemu – nieco pomaga radzić sobie z przytłaczającym uczuciem bezradności.