Nie bój się wkurwić ludzi

Ten felieton nie jest pochwałą bycia dupkiem i dowalania ludziom dla zasady. Jeśli ktoś w ten sposób zrozumie poniższy tekst, to jest to tylko i wyłącznie jego problem. Chcę to zaznaczyć na początku – jeśli robisz krzywdę innym ludziom i szukasz tutaj usprawiedliwienia – to zły adres. Ale jeśli masz poczucie, że wszyscy próbują wykorzystać Twoje zaangażowanie do osiągnięcia własnych korzyści i masz problem ze stawianiem granic – zapraszam.

Kontrowersja w tytule jest w pełni zamierzona, chociaż nie służy przyciągnięciu kliknięć ale nazwaniu rzeczy po imieniu. Czasami warto kogoś wkurwić. Tak po prostu. Nie będę jednak nadużywał wulgaryzmów i poszukam określeń delikatniejszych. Nie ze względu na obawę przed nimi, ale taki tekst po prostu ciężko by się czytało.

Zdarza się często, także w pracy, że chcielibyśmy komuś dosadnie powiedzieć, co na jego temat myślimy. Zdarza się to w różnych okolicznościach – czasami ktoś nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań, czasami przekracza nasze granice a innym razem po prostu zachowuje się w sposób, który nam nie odpowiada. Na usta cisną się mało przyjemne słowa, ale ostatecznie gryziemy się w język i wycofujemy w ostatniej chwili.

I jest to niestety zachowanie naturalne, zwłaszcza w miejscu pracy. Większość ludzi woli unikać konfrontacji i uśmiechnąć się przez łzy w imię źle pojętej grzeczności i uprzejmości. Nie chcemy psuć atmosfery w pracy, nie chcemy podpaść przełożonemu albo po prostu boimy się dalszej eskalacji konfliktu, bo wiemy, że nie będziemy sobie w stanie z tym poradzić. I tak czasem faktycznie jest – druga strona może mieć zdecydowanie większe doświadczenie w awanturach i bez trudu nas spacyfikuje i zakrzyczy. Ale to jest droga donikąd. Unikanie konfrontacji ze strachu przed nią prowadzi do eskalacji nieprzyjemnych i ofensywnych zachowań i cierpimy jeszcze bardziej. Jest to jednak najczęściej niezasadna obawa – to co my uważamy o drugiej osobie nijak ma się do rzeczywistości. Popularny błąd popełniamy przez większość ludzi polega na projekcji własnych przekonań i cech na kogoś innego, co jest podbijane krążącą w środowisku opinią na temat danego człowieka. Każdy z nas zna typ szkolnego łobuza, którego wszyscy się obawiali i ze strachu przed nim unikali konfliktu za wszelką cenę – nawet gdy trzeba było oddać kanapkę i cały dzień być głodnym.

Miejsce pracy nie jest jednak szkolnym korytarzem, a my nie mamy już dwunastu lat. Oczekiwanie, że to inni będą nas bronić jest bezcelowe, bo jeśli przez inni rozumiemy przełożonego, to ma on inne rzeczy na głowie, a jeśli kolegów – to mają to po prostu głęboko gdzieś. Firmowy łobuz będzie nam uprzykrzał życie do momentu, w którym nie stawimy oporu i nie określimy własnych granic. A to zdecydowanie kogoś zirytuje. Tylko co z tego? Odpowiadamy jedynie za własne emocje i powinniśmy brać za nie odpowiedzialność – ale to samo dotyczy drugiej strony. Nie jest naszym obowiązkiem przejmować się, że zwrócenie komuś uwagi na coś, co nam przeszkadza, spowodowało powstanie w nim negatywnych emocji. Nie ma potrzeby obawiać się, że kogoś rozzłościmy broniąc własnych granic i utrzymując komfort własnego funkcjonowania na normalnym poziomie.

Dlaczego tak często zdarza nam się zamilknąć w trakcie spotkania, gdy po raz kolejny słyszymy, że kolega nie wywiązał się z powierzonego mu zadania, a nas czeka uroczy wieczór w firmie, żeby podgonić robotę? Takie działanie jest pozbawione sensu na poziomie niemal filozoficznym. Takie zachowania będą się powtarzać, a winny całej sytuacji nauczy się z czasem, że jego zachowanie jest w porządku, bo przecież nikt złego słowa nie powiedział, a zespół zrobił robotę, Klient dostał projekt i wszyscy są zadowoleni. Przełożony także nie marudzi, bo kasa na konto wpłynęła i najczęściej po prostu nie wie, że ktoś poświęcił dodatkowy czas, prywatny czas, na naprawienie błędów drugiego członka zespołu. To na nas spada odpowiedzialność zwracania uwagi na takie zjawiska i unikanie tego, żeby kogoś nie zdenerwować jest po prostu głupie.

A co jeśli nasz podwykonawca – który obciąża budżet projektu niemałymi kosztami – notorycznie spóźnia się z przekazaniem roboty i na nasze ponaglające maile odpowiada bezczelnie, albo w ogóle? Możemy się uśmiechnąć i udawać, że wszystko jest w porządku, ale nie jest. Nie jest i nie będzie, bo jeśli ktoś bierze pieniądze za wykonanie usługi o określony zakresie w określonym czasie i tego nie robi, to powinien się liczyć z konsekwencjami. A wstrzymanie płatności jest najmniejszą z nich. Problemem jest jednak to, że ktoś może to źle odebrać. Niech odbiera tak jak mu się podoba, to jego sprawa. Z naszego punktu widzenia nie ma to żadnego znaczenia, przynajmniej dopóki biznes opiera się na pieniądzach i umowach a nie uśmiechach i przybijaniu piątek.

Gdy widzimy, że ktoś w zespole robi coś niezgodnego z zasadami, umową, uzgodnieniami – nie bójmy się podnieść ręki i o tym powiedzieć. I nie ma znaczenia, czy dotyczy to podwładnego, kolegi czy przełożonego. Bardzo rzadko się zdarza, że ktoś robi złe rzeczy świadomie, ludzie popełniają błędy w dobrej wierzy lub z niewiedzy, dlatego mają prawo wiedzieć, że robią coś źle. To, że zareagują złością lub agresją nie powinno mieć większego znaczenia. Oczywiście, konsekwencje mogą być duże i zaboleć – włączając w to utratę pracy, jeśli zwrócimy uwagę szefowi, który na dodatek ma niską skłonność do autorefleksji i przyjmowania krytyki. To jest decyzja, którą każdy powinien podjąć samodzielnie – na ile ważne są jego własne wartości i zasady a na ile boi się konsekwencji. Niemniej, dla większości z nas zdecydowanie lepiej będzie móc spojrzeć samemu sobie w oczy przeglądając się wieczorem w lustrze, niż za wszelką cenę unikać konfrontacji w obawie przed konsekwencjami.

Czy naprawdę opinia innych ludzi na nasz temat jest tak ważna, by powstrzymywać się od dobrych i koniecznych działań w obawie, że ktoś będzie na nas zły? Bo zawsze ktoś będzie zły. Zawsze ktoś będzie niezadowolony, bo chciał inaczej, bo miał swój plan, bo po prostu lubi mieć rację. Oczywiście jest możliwe żyć w taki sposób, by nigdy nikogo nie zdenerwować. Tylko cena, którą trzeba za to zapłacić może być nieadekwatna do korzyści. I to zarówno osobiście – jak i biznesowo. Tolerowanie miernoty i bylejakości tylko dlatego, by kogoś nie wkurzyć wydaje się mocno przeciętnym pomysłem. I nie ma znaczenia, czy chcemy uniknąć negatywnych emocji u głównego zainteresowanego, naszego przełożonego, czy dowolnej innej strony zaangażowanej w proces – czasami trzeba zebrać w sobie resztkę odwagi i zrobić to co należy zrobić. Bez zajmowania głowy niepotrzebnymi dywagacjami, kto poczuje się urażony i w jaki sposób tego uniknąć. Czasami tak po prostu należy postąpić. Czasami należy kogoś wkurwić.

Nie bójmy się wkurwić ludzi, którzy na to zasługują.